niedziela, 5 listopada 2017

Dwór cierni i róż



Sarah J. Maas to autorka, o której słyszał chyba każdy, kto z uwagą śledzi nowości książkowe z gatunku tych dla młodzieży. Jej seria Szklany tron, opowiadająca o nastoletniej zabójczyni, zdobyła serce niejednego mola książkowego na świecie. Teraz autorka prezentuje nam swoje kolejne dzieło, tym razem trzyczęściowe, będące - można by rzec - historią Pięknej i Bestii, opowiedzianej w zupełnie nowy, niespotykany sposób. Ja mam już za sobą pierwszy tom trylogii, o której dziś chciałabym opowiedzieć Wam odrobinę więcej. Porozmawiajmy o Dworze cierni i róż.

Książka przenosi nas do świata, w którym oprócz ludzi, możemy spotkać także fae - magiczne, nieśmiertelne istoty posiadające potężne moce. Kiedyś człowiek był dla nim niczym więcej, niż tylko zwykłym, nieposiadającym żadnych praw niewolnikiem. Jednak podpisanie Traktatu między tymi dwoma rasami, rozwiązało ich konflikty raz na zawsze. A przynajmniej powinno, ponieważ nienawiść do siebie nawzajem wciąż pali się w głębi ich serc. Pewnego dnia Feyra, nastoletnia łowczyni i jedyna żywicielka swojej skrajnie ubogiej rodziny, zabija fae. Kierowana nagłym impulsem, czystą nienawiścią. Na początku nie zdaje sobie sprawy, że za ten czyn będzie musiała ponieść ogromne konsekwencje. Bowiem, by odkupić swoje winy, będzie skazana na opuszczenie swojej rodziny, złamanie pewnej obietnicy, którą lata temu złożyła umierającej mamie i zamieszkać w pałacu potężnego księcia jako niewolnica.

Książki, które w mniejszej, bądź też większej części opierają się na motywach zaczerpniętych z wszystkim nam znanych baśni czy bajek,to coś co niesamowicie m nie fascynuje. Uwielbiam sięgać po takie pozycje, ponieważ dzięki nim mogę nie tylko w pewien sposób przypomnieć sobie utęsknione, beztroskie czasy dzieciństwa, ale również poznać uwielbiane wtedy bajki w zupełnie innej, nowej odsłonie. Kiedy dowiedziałam się, że Dwór cierni i róż jest książką inspirowaną Piękną i Bestią, czyli jedną z moich absolutnie ulubionych historii, od razu wiedziałam, że nie będę mogła przejść obok niej obojętnie. Powieść ta od razu trafiła na samą górę mojej listy must read. Nie można zaprzeczyć, że jest to książka, o której było naprawdę głośno zarówno wśród polskich, jak i zagranicznych czytelników, przez co miałam pewne obawy czy faktycznie dorówna ona moim wysokim oczekiwaniom. Teraz mogę Wam bez wahania powiedzieć, że Sarah J. Mass w tym przypadku spisała się świetnie! Po przeczytaniu Dworu cierni i róż, wiem już, że jest to raczej luźna inspiracja Piękną i Bestiią. Owszem, czytelnik doskonale zauważy jakie motywy zostały zaczerpnięte z owej baśni, jednak nie są one zbyt nachalne i nie wszystko jest przedstawione dokładnie tak, jak było to w pierwowzorze. Co w moich oczach oczywiście wypada jak najbardziej pozytywnie, ponieważ myślę, że to właśnie dzięki temu nie wszystko w tej historii, czy wykreowanym uniwersum, jest takie oczywiste. Połączenie baśniowego motywu ze światem fae i innych magicznych stworzeń było strzałem w dziesiątkę. Bowiem z jednej strony Ci, którzy mają już za sobą lekturę Szklanego Tronu, doskonale rozpoznają ten konkretny styl kreowania świata przedstawionego, charakterystyczny dla autorki. Fae, magia czy wystawne dwory i okrutni władcy to coś, z czym właśnie w jej poprzedniej serii mieliśmy już do czynienia. Z drugiej jednak strony, czuć w Dworze cierni i róż mały powiew świeżości. Nie wszystkie jest w tym świecie takie oczywiste, a liczne krainy niesamowicie intrygują. Intrygują do tego stopnia, że chciałoby się dogłębnie poznać i zwiedzić wszystkie najmniejsze zakamarki każdej z nich. Choć pod tym względem, pierwsza część serii pozostawia w czytelniku mały niedosyt, to fakt ten jedynie sprawia, że jeszcze bardziej pragnie się sięgnąć po kolejne.

Akcja Dworu cierni i róż rozpoczyna się raczej spokojnie, niewinnie i tak naprawdę to, jaki charakter ma ta historia w pierwszej połowie książki, nieco różni się od tego, jak wygląda ona po kilkuset stronach. Na początku autorka wprowadza nas w ten świat, w fabułę, przedstawiając je oczami głównej bohaterki Feyry. Czytelnik poznaje rozmaite historie sprzed kilkudziesięciu, czy nawet kilkuset lat, poznaje bohaterów i ich charaktery, ale może domyślić się także, że niektórzy z nich mają pewne sekrety, co przez cały czas tworzy wciąż rosnące napięcie. Jednak to właśnie w drugiej połowie książki akcja znacznie nabiera tempa, a fabuła staje się znacznie bardziej krwawa i brutalna. To tu pojawia się walka i śmierć, to tu napięcie znacznie rośnie i to właśnie tu pojawiają się takie zwroty akcji, które naprawdę potrafią zaskoczyć. W rezultacie, to wszystko tworzy intrygującą, porywającą całość, co sprawiło, że naprawdę trudno było mi się oderwać od lektury.

Gdybym miała wskazać najciekawszy, zaraz po świecie przedstawionym, aspekt Dworu cierni i róż, zdecydowanie powiedziałabym, że są to bohaterowie. Każdy z nich intrygujący na swój własny sposób. Dobrzy, źli, lub tacy, którzy tak naprawdę plasują się gdzieś pomiędzy i którym nie do końca wiadomo, czy można zaufać. Jedni z sarkastycznym poczuciem humoru, inni całkowicie okrutni, rządni śmierci i rozlewu krwi. Taka różnorodność bohaterów sprawia, że poznawanie ich jest cudownie fascynujące. Jak już wspomniałam wcześniej, historia ta opowiedziana jest z perspektywy głównej bohaterki Feyry. Narracja pierwszoosobowa w powieściach dla młodzieży nie zawsze jest najlepszą opcją, szczególnie w przypadku kiedy ta główna postać nie należy do najlepiej wykreowanych. Czytając Dwór cierni i róż nie mogłam odepchnąć od siebie tej myśli, która cały czas dawała o sobie znać gdzieś tam z tyłu mojej głowy, że w porównaniu do protagonistki poprzedniej serii autorki, Feyra została wykreowana o niebo lepiej! Bez wahania mogę powiedzieć, że nie jest ona jedną z tych bohaterek, przy której czytelnik co chwilę będzie zastanawiał się nad odłożeniem książki na bok.
Sarah J. Maas świetnie zbalansowała w tej powieści wątek miłosny z akcją. Mogłoby się wydawać, że ten pierwszy jest dosyć przewidywalny i raczej możemy się go domyślić, ze względu na to, że kiedyś już podobną historię poznaliśmy - nic bardziej mylnego. Owszem, może na początku wszystko toczy się właśnie tak, jak to w Pięknej i Bestii było, lecz autorka wyszła o krok dalej i w pewnym momencie nie wszystko jest już takie oczywiste, a Dwór cierni i róż z pewnością nie uraczy nas baśniowym, cukierkowym happy endem. Wręcz przeciwnie. Choć kolejne części dopiero przede mną, to jestem niemal pewna, że właśnie to zakończenie było dopiero początkiem wszystkich tarapatów i przeciwieństw, z jakimi będą musieli zmierzyć się bohaterowie. Trzeba również wspomnieć o tym, że tak naprawdę żaden z tych wątków nie przeważa nad drugim, co tworzy idealną równowagę między akcją, wątkiem miłosnym, a także malowniczymi opisami świata przedstawionego, które niesamowicie pobudzają wyobraźnię. Myślę, że dzięki temu wiele czytelników znajdzie tu coś właśnie dla siebie.

Gdybym miała krótko podsumować moją opinię o Dworze cierni i róż, powiedziałabym, że idealnie rozumiem, dlaczego jest to tak znana i uwielbiana przez wielu czytelników historia. To powieść, która porywa czytelnika do innego świata na niebezpiecznie długie godziny, która nie będzie chciała Cię od siebie uwolnić, dopóki nie poznasz zakończenia. Choć w trakcie lektury mimowolnie pojawiały się w mojej głowie porównania do wcześniej czytanego przeze mnie Szklanego tronu, to ani trochę nie zepsuło mi to radości z czytania, ponieważ na tym etapie mogę stwierdzić, że to właśnie z rettellingiem Pięknej i Bestii autorka poradziła sobie lepiej. Zdecydowanie widać progres w sposobie kreacji świata przedstawionego, czy też bohaterów, co sprawia, że ogromnie nie mogę się doczekać, by odkryć to, co autorka przygotowała dla czytelników w kolejnych tomach. A mam przeczucie, że nie jest tego mało i że Sarah J. Maas jeszcze nie jeden raz ogromnie mnie zaskoczy.

★★★

Za możliwość przeczytania Dworu cierni i róż bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal!

wtorek, 26 września 2017

zapowiedź // wznowione wydanie "Dożywocia" Marty Kisiel

Cześć!
Dzisiaj mam dla Was zapowiedź jednej z nadchodzących nowości książkowych, na którą czekam z ogromną niecierpliwością. Dożywocie Marty Kisiel, to powieść, która na rynku wydawniczym znajduje się już od kilku lat, jednak w tym roku, a dokładniej 11 października, pojawi się jej wznowione wydanie, wzbogacone o opowiadanie pt. Szaławiła. Sama chciałam przeczytać tę książkę już od długiego czasu, tym bardziej, że jest to powieść, którą poleca naprawdę wielu czytelników, jednak na planach niestety zawsze się kończyło. Lecz tym razem już nie mogę przejść obok niej obojętnie. A oto krótki opis książki od wydawcy:


Początkujący pisarz dziedziczy dom razem z zamieszkującymi go dożywotnikami. Wszystko mogłoby być pięknie, gdyby nie fakt, że w gotyckiej willi znajduje: naiwnego anioła, rozmiłowanego w gotowaniu morskiego potwora, widmo romantycznego poety, cztery utopce, kotkę o bardzo ostrych pazurach oraz dziwnego królika! Jeden człowiek nie podoła tej ferajnie – szaleństwo czai się za progiem!
Pełna humoru opowieść o mocno nietypowej grupie bohaterów. Przekonajcie się, czy warto było odziedziczyć Lichotkę!










A Wy czytaliście już Dożywocie, bądź inną książkę autorki? A może również czekacie na to wznowione wydanie? Dajcie znać! ;)

sobota, 9 września 2017

przeczytane w sierpniu



Cześć!
Wakacje niestety już za nami, a ciepłe dni powoli odchodzą w zapomnienie, ustępując miejsca jesiennej aurze. Kilka dni temu powitaliśmy nowy miesiąc, a to oznacza, że przyszedł czas na podsumowanie czytelnicze poprzedniego. Przyznam, że sierpień minął mi jeszcze szybciej, niż się tego spodziewałam, a na dodatek mniej więcej w jego połowie, dopadł mnie mały zastój czytelniczy. Mimo wszystko, przeczytałam w tym miesiącu kilka książek, o których chciałabym Wam opowiedzieć. Oto one:

  • Słońce też jest gwiazdą - czyli kolejna książka Nicoli Yoon, autorki bestsellerowej powieści pod tytułem Ponad wszystko, z którą rozpoczęłam ubiegły miesiąc. Jakie były moje wrażenia? Porównując ze sobą obie te książki, bez wahania powiedziałabym, że Słońce też jest gwiazdą wypadło nieco gorzej. Fabuła opisana w tej powieści sprawiała wrażenie zbyt abstrakcyjnej, by mogła wydarzyć się naprawdę, bowiem mamy tu do czynienia z historią miłosną, rozgrywającą się w przeciągu jednego... dnia. Trzeba jednak przyznać, że autorka świetnie zbudowała tło tych wydarzeń, poruszając wiele problemów dotyczących migracji, rasizmu, czy konfliktów w rodzinie. Myślę, że właśnie dzięki temu ostatecznie oceniłam tę powieść na trzy z pięciu gwiazdek. Jest to lekka, niezobowiązująca historia, idealna na jedno popołudnie, ale raczej nic więcej.
  • Szturm i grom - czyli druga część trylogii Grisza autorstwa Leigh Bardugo. W wakacyjnym TBR wspominałam Wam, że pierwszy tom niezbyt przypadł mi do gustu, lecz mimo to chciałam dać szansę tej serii i kontynuować czytanie. Muszę przyznać, że Szturm i grom całkiem miło mnie zaskoczył! Może nadal nie jest to dokładnie to, czego się spodziewałam, słysząc tak wiele pozytywnych opinii o tej trylogii i wciąż potrafię znaleźć w tej trylogii wiele wad, lecz nie można zaprzeczyć, że w drugim tomie naprawdę widać małą poprawę. Na mojej półce czeka już Ruina i rewolta, czyli ostatni już tom, który, mam nadzieję, również pozytywnie mnie zaskoczy.
  • Koń i jego chłopiec - piąta z kolei część Opowieści z Narnii, które obiecałam sobie przeczytać w te wakacje. Niestety nie udało mi się to w pełni, ponieważ przede mną jeszcze dwa tomy, ale jestem pewna, że uda mi się je dokończyć w najbliższym czasie. Wracając jednak do Konia i jego chłopca, muszę przyznać, że z całej serii to właśnie ten tom podobał mi się najmniej. Historia opisana w tym tomie nie zaciekawiła mnie tak bardzo, jak w przypadku pozostałych, ale nadal czytało mi się ją naprawdę dobrze. Świat Narnii pozostaje niezmiennie magiczny i wciąż pozwala czytelnikowi przenieść się do zupełnie innej rzeczywistości. 
  • Radio Silence - czyli ostatnia już książka, którą udało mi się skończyć w sierpniu. Jest to druga powieść młodej autorki - Alice Oseman - opowiadająca o dziewczynie imieniem Frances, która za najważniejszą rzecz w swoim życiu uważa szkołę. Nie ma zbyt wielu przyjaciół, a cały swój wolny czas poświęca nauce. Jednak kiedy poznaje Aleda, jej postrzeganie tego, co w swoim życiu uważa za priorytetowe, zaczyna się zmieniać. Radio silence niestety nie zostało jeszcze wydane w Polsce, jednak jeśli lubicie powieści Young Adult i będziecie mieć taką możliwość, aby sięgnąć po tę pozycję, to z całego serca Wam ją polecam. Mogę bez wahania powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych książek młodzieżowych, jakie kiedykolwiek czytałam! Więcej na pewno opowiem Wam w recenzji.

To już wszystkie książki, które przeczytałam w zeszłym miesiącu, mimo że po skończeniu Radio Silence zaczęłam jeszcze dwie kolejne - Bitwę w labiryncie oraz Królową cieni. Tych niestety nie dokończyłam w sierpniu, ale jestem pewna, że pojawią się one w podsumowaniu września.
A Wy co ciekawego czytaliście w zeszłym miesiącu?
Do następnego! xx

czwartek, 24 sierpnia 2017

Kruczy Cykl



Jest zimna noc. Blue wraz ze swoją mamą, jak co roku, znajdują się na cmentarzu, gdzie ukazują im się duchy osób, które w ciągu następnych dwunastu miesięcy odejdą z tego świata. Choć dziewczyna nie posiada zdolności jasnowidzących i nigdy tak naprawdę nie udało się jej nikogo zobaczyć, to tym razem jest inaczej. Tej nocy widzi chłopaka. Wkrótce okazuje się, że to Richard Gansey, jeden z uczniów lokalnej, prywatnej szkoły Aglionby. Mówi się o nich Kruczy Chłopcy i jedno jest pewne - zawsze zwiastują kłopoty. Jednak jest coś w Ganseyu, co intryguje dziewczynę i choć wie, że nie powinna, to zaprzyjaźnia się z nim bardzo szybko. I tak, zupełnie niepostrzeżenie, staje się częścią poszukiwań walijskiego króla Glendowera. Czterech chłopaków. Jedna dziewczyna. Magiczne przygody, Wspólny cel. Oto Kruczy Cykl Maggie Stiefvater.

Gdybym miała określić tę serię zaledwie jednym stwierdzeniem, prawdopodobnie powiedziałabym, że siła tkwi w prostocie. Na pozór spokojne, niczym nie wyróżniające się małe miasteczko, zwykli licealiści, szukający przygód, a to wszystko otulone lekkim, niewymagającym piórem autorki. Lecz nie do końca. Bo właśnie w tej cichej miejscowości dzieją się rzeczy nie z tego świata. Właśnie w tych nastolatkach kryje się coś więcej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. I to właśnie pióro autorki tak niepostrzeżenie włącza nas do tej przedziwnej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której ukryta jest magia. Świat, który właśnie dzięki swojej prostocie, wydaje się być nam czytelnikom, tak bardzo namacalny. On sprawia wrażenie jak najbardziej realnego, obecnego w naszej rzeczywistości. Jego szeroko otwarte drzwi może przekroczyć każdy z nas i choć w dowolnym momencie można się wycofać, to z każdym kolejnym tomem coraz trudniej jest zawrócić. Z każdą kolejną książką coraz bardziej chciałoby się w nim zostać na zawsze.

Wiele osób zarzuca tym książkom zbyt powolną - zbyt nudną - fabułę. To prawda, trzeba przyznać, że akcja w tej serii nie pędzi na łeb na szyję. Jednak myślę, że między innymi, to właśnie ten fakt sprawia, iż ta opowieść jest tak realistyczna. Muszę przyznać, że mi samej trudno było na początku wgryźć się w tę historię, ale w pewnym momencie zaczęłam zauważać, że staje się coraz bardziej związana z tym światem, z bohaterami i z tym, co się tam dzieje. Z czasem ta blokada została po prostu przełamana. I naprawdę cieszę się, że autorka tak powoli, tak spokojnie rozwija fabułę, jednocześnie sprawiając, że ciągle chcemy wiedzieć, co wydarzy się dalej. Dzięki temu czytelnik z jednej strony czuje, że dzięki tej opowieści może się na chwilę zatrzymać, odpocząć od pośpiechu, którego doświadczamy na co dzień we własnym świecie i jednocześnie stać się częścią innego.

Jednak gdybym miała wybrać jedną, najmocniejszą stronę Kruczego cyklu, to bez wahania wskazałabym bohaterów. Są to niesamowicie wyraziste, oryginalne postacie, z którymi przez te cztery części związałam się nierozerwalnie. To wspólne poszukiwanie, przeżywanie rozmaitych przygód - czuję, jakbym tego wszystkiego doświadczyła razem z nimi. Każdy uśmiech, każde łzy. To wszystko było tak cudownie prawdziwe, że w wielu momentach czułam dokładnie to samo co oni. Może to dziwne, ale mam wrażenie, że ta piątka licealistów stała się po prostu częścią mojego życia. Blue, która wychowuje się w osobliwej rodzinie jasnowidzek, lecz sama nie posiada takich umiejętności. Choć dorastała bez ojca, to nie można zaprzeczyć, że jest niesamowicie pewna siebie i niezależna. Gansey to poukładany, wrażliwy chłopak, pochodzący z bogatej rodziny, lecz nie lubiący się tym chwalić. Ronan, już nie tak bardzo okrzesany, choć również wychowany przez dobrze usytuowanych rodziców. Mimo, że może wydawać się drażliwy i skłonny do agresji, to niesamowicie troszczy się o swoich przyjaciół. Adam, który swoje miejsce w Aglionby zdobył tylko dzięki swojej ciężkiej pracy i stypendium. Uparcie stara się być samodzielny i nie lubi przyjmować pomocy od innych, nawet jeśli w jego życiu nie brakuje problemów. I w końcu Noah, który co prawda jest małomówny i często znika ale wie, że będąc wśród swoich przyjaciół może się w zupełności otworzyć.  Choć tak od siebie różni, to razem tworzą jedną, nierozłączną całość. 

Uwielbiam w tej serii również to, że obok tych wszystkich przygód, magii i zawziętych poszukiwań walijskiego króla Glendowera, Maggie Stiefvater porusza też zupełnie przyziemne problemy, z którymi zmagają się nastolatkowie. Bowiem mamy tu Blue, która całe życie wychowywała się bez ojca, czy Ronana, który kilka lat wcześniej stracił swojego i wciąż nie może pogodzić się z jego śmiercią. Obserwujemy też problemy Adama, doświadczającego przemocy fizycznej w swoim domu, z którego w końcu decyduje się odejść. Każdy z nich zmaga się ze swoimi własnymi demonami, lecz zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach, mogą liczyć na siebie nawzajem, co sprawia, że ich przyjaźń jest coraz silniejsza. I to właśnie w ich relacji jest najpiękniejsze.

Przeczytanie tej serii zajęło mi dokładnie rok czasu. Po Króla kruków sięgnęłam jeszcze w zeszłe wakacje, natomiast ostatni tom przeczytałam zaledwie kilka tygodni temu. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego aż tyle, skoro tak bardzo jestem w niej zakochana? To właśnie z tego powodu. Była to dla mnie tak magiczna i niezapomniana przygoda, że chciałam delektować się nią tak długo, jak tylko to możliwe. Chciałam powoli odkrywać tajniki tego świata i wciąż zatracać się w nim na nowo. Dzięki temu, sięganie po każdą kolejną część było jeszcze bardziej niesamowite. Było czymś, na co zawsze czekałam z ogromnym utęsknieniem. Wracanie do tej serii przy każdej kolejnej części sprawiało wrażenie, jakbym znów odwiedzała miejsce, które dobrze znam i kocham, które sprawia, że moje serce zalewa fala ciepła zawsze, kiedy tylko się w nim znajduję. To jest coś tak niesamowitego, że naprawdę trudno znaleźć mi słowa, aby to opisać. 

Kruczy cykl był dla mnie cudowną, niepowtarzalną podróżą, której z całego serca nie chciałam przerywać. Choć zakończyła się ona naprawdę niedawno, to już zaczynam myśleć nad ponownym przeczytaniem całej serii. Zaczynam tęsknić. Nie tylko za bohaterami, Henriettą, magią i poszukiwaniami. Zaczynam tęsknić za świadomością, że w tym świecie wciąż czeka coś nowego do odkrycia. Że po skończeniu jednej części, czeka na mnie kolejna. Teraz już nie. To zakończony rozdział. Lecz mimo to, Kruczy cykl jest serią, która pozostanie w moim sercu na lata i jestem pewna, że za każdym razem myśląc o niej, moją twarz rozświetlać będzie uśmiech. 


★★★

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

"Piękno to strach" | Tajemna historia



Są historie, które przeczytane zaledwie jeden raz, zostają z nami na całe życie. Zapisane w pamięci, nieusuwalne niczym czarny atrament, wciąż przypominają o sobie od czasu do czasu. Myślimy o nich, nadal czujemy te emocje, które towarzyszyły nam podczas lektury, równie intensywnie. Czasami nie pozwalają nam zasnąć w nocy. Pragniemy więcej, choć jednocześnie bardzo dobrze wiemy, że nic więcej nie będzie. Że to już zamknięty etap. I zastanawiamy się: jak? Jak to możliwe, że fikcyjna historia, która powstała w czyimś umyśle zupełnie od zera, może mieć tak ogromny wpływ na nasze życie, na to jak postrzegamy świat i jak się w nim odnajdujemy. I po raz kolejny uderza nas niezwykłość tego, że słowa zapisane na papierze, pojedynczo nic nie znaczące, razem mogą stworzyć coś tak magicznego. Coś tak cudownego, jak Tajemna historia.

Wiedziona oczami Richarda Papena, pochodzącego z małego miasteczka Plano w stanie Kalifornia, wprowadza nas w świat elitarnej szkoły Hampden College. Dostanie się do tak renomowanej uczelni jest dla młodzieńca nie tylko spełnieniem marzeń, ale także możliwością ucieczki w pogoni za szczęściem. Główny bohater planuje kontynuować naukę greckiego, jednak okazuje się, że w Hampden College nie każdy może dostać się na te zajęcia. Prowadzący je profesor bardzo skrupulatnie i surowo dobiera swoich uczniów, przez co jego grupa liczy zaledwie kilku studentów - grupę przyjaciół, których łączy nie tylko zamiłowanie do sztuki i języka, lecz także... morderstwo. Richard wiedziony chęcią nauki i bliższego poznania elitarnej grupy profesora Morrowa, nie poddaje się aż do momentu, kiedy dostaje swoje miejsce na zajęciach z greki. Wtedy jeszcze nie ma pojęcia o tym, jak w ciągu kilku miesięcy jego życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni. 

Tajemna historia to powieść niesamowita w każdym calu. Fascynująca, intrygująca, a momentami nawet niepokojąca. Rozpoczyna się dość nietypowo, bo już na pierwszych stronach czytelnik dowiaduje się, że miało miejsce pewne morderstwo. Autorka wyjawia nam kto zabił oraz kim była ofiara, jednak ukrywa przed nami jeden, równie istotny fakt. Powód morderstwa. Właśnie to sprawia, że w głowie czytelnika pojawia się niezliczona ilość pytań, na które uzyska odpowiedź tylko wtedy, kiedy wysłucha historii Richarda od początku do końca. A historia ta, choć do najkrótszych nie należy, potrafi oderwać od rzeczywistości na długie, długie godziny. Może nie znajdziemy tutaj fabuły pędzącej z zawrotna prędkością, czy niezliczonych zwrotów akcji, lecz długie, szczegółowe opisy oraz rozbudowane dialogi. Jednak właśnie dzięki tym opisom oraz sposobie, w jaki Donna Tartt operuje słowem, można odnieść wrażenie, że Richard naprawdę znajduje się obok nas i pełen emocji opowiada historię, która faktycznie miała miejsce w prawdziwym życiu. Niesamowite jest to, że pióro autorki tak malowniczo zmienia się w zależności od sytuacji. Można zauważyć, że język powieści staje się bardziej poważny w sytuacjach, kiedy mowa jest o sztuce, literaturze czy filozofii niż wtedy, gdy obserwujemy sceny z codziennego życia studenckiego, spotkań towarzyskich, imprez. Właśnie to wszystko sprawia, że Tajemna historia jest tak niesamowicie realna i aktualna.

Aktualna, ponieważ porusza znacznie więcej wątków, niż wspomniane morderstwo. Mówi o problemach, z którymi ludzkość zmagać się będzie tak długo, jak istnieje świat. Jest to opowieść, która sięga w głąb moralności człowieka, wydobywając na światło dzienne to, do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni. Opowieść, która pokazuje, jak łatwo jest posunąć się do najgorszych czynów, a jak trudno jest potem z tym żyć. Jest to wizja bardzo niepokojąca, ale też niesamowicie prawdziwa. Wizja, która sprawia, że w głowie czytelnika wciąż tkwi to jedno, najważniejsze pytanie Czy ja postąpiłbym tak samo? A kiedy łapiemy się na tym, że wcale kategorycznie temu nie zaprzeczamy, rzeczywistość uderza w nas ze zdwojoną siłą. Nasza piątka głównych bohaterów popełnia morderstwo z zimną krwią, zaplanowane od początku do końca i to trudno jest usprawiedliwić w jakikolwiek sposób. Lecz autorka zrobiła w swojej powieści coś, co prowadzi do tego, że zaczynamy czuć się dokładnie tak samo jak oni. Sprawiła, że w sercu czytelnika zaczyna rodzić się nienawiść do ofiary tej zbrodni, frustracja jej zachowaniem, a w końcu przekonanie, że z tej sytuacji jest tylko jedno wyjście.

W Tajemnej historii urzekło mnie również to, jak Donna Tartt wykreowała głównych bohaterów. To grupka przyjaciół, którzy na pozór są do siebie bardzo podobni. Mają podobne zainteresowania, pochodzą z wyższych sfer, lecz kiedy poznajemy ich lepiej, okazuje się, że każdy z nich jest zupełnie inny. Każdy ma swoją własną historię, swój specyficzny charakter, który go wyróżnia. Każdy z nich zmaga się z innymi problemami. Donna Tartt stworzyła wokół nich taką tajemniczą otoczkę, która intryguje już od pierwszej chwili i sprawia, że tak samo jak Richard, chcemy poznać ich lepiej, nawiązać bliższy kontakt, zaprzyjaźnić się. I nawet jeśli czytelnik szybko zaczyna dostrzegać, jak ekscentrycznymi i nietypowymi osobami są owe postacie, to ani przez chwilę nie opuszcza go wrażenie, że istnieją one naprawdę i że w jakiś sposób czuje się z nimi związany. Związany w taki sposób, że każde doświadczane przez nich emocje, czytelnik odczuwa  równie mocno. Że ma ochotę wciąż czytać o nich, bez końca poznawać ich charaktery, odkrywać przeszłość i razem stawiać czoła przyszłości.

Jak wspomniałam wcześniej, w Tajemnej historii dominują szczegółowe opisy oraz długie dialogi, dlatego zwolennicy szybkiej akcji, mogą nie być z tego powodu zadowoleni. Wiecie, zawsze myślałam, że sama należę do tej drugiej grupy, ale okazuje się, że nawet brak pędzącej z ogromną prędkością fabuły nie jest dla mnie przeszkodą, jeśli tylko książka napisana została pięknym językiem. I Tajemna historia właśnie taka jest. Donna Tartt wręcz maluje słowem, dzięki czemu przez tę powieść dosłownie się płynie, odczuwając ją całym sobą. Obecność wątków pobocznych dodatkowo sprawia, że czytelnik wcale nie nudzi się przy tej książce. To powieść zawierająca ogromną ilość różnych motywów - od sztuki, literatury oraz filozofii, poprzez uzależnienia i radzenie sobie z błędami młodości, aż po konflikty rodzinne, przyjaźń, miłość.

Wbrew pozorom, napisanie tej recenzji było dla mnie niesamowicie trudne. Myśląc o Tajemnej historii czuję, jak nagle mój umysł opuszczają wszystkie słowa, których mogłabym użyć do opisania tego, z jak wielką mocą wpłynęła na mnie ta powieść. Jest to książka, którą pochłonęłam szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać, ale która już na zawsze zaskarbiła sobie specjalne miejsce w mojej pamięci i w moim sercu. To powieść, do której na pewno powrócę jeszcze nie raz i nie dwa, aby znów poczuć te niesamowite emocje, by ponownie przeżyć tą fenomenalną historię. To właśnie ona spowodowała, że poświęciłam całą noc, aby tylko móc czytać dalej; że wylałam ogromną ilość łez, kiedy poznałam jej zakończenie. Jeśli ktoś spytałby mnie o najlepsza książkę przeczytaną przeze mnie w tym roku, bez wahania wymieniłabym właśnie ten tytuł. Ba! Gdyby ktoś zapytał mnie o najlepsze książki przeczytane w całym życiu, to Tajemna historia na pewno znalazłaby swoje miejsce na takiej liście. Ta powieść to naprawdę coś niesamowitego.

★★★

środa, 2 sierpnia 2017

przeczytane w lipcu

To niesamowite, jak szybko płynie czas. Dla wielu z nas właśnie zakończyła się pierwsza połowa wakacji, a przecież dopiero co je witaliśmy. Lipiec minął mi wręcz błyskawicznie, choć całkiem intensywnie, jeśli chodzi o czytanie, z czego jestem naprawdę zadowolona. W dzisiejszym poście chciałabym Wam krótko opowiedzieć właśnie o tym, jakie pozycje udało mi się przeczytać w zeszłym miesiącu.

Oto książki, które udało mi się przeczytać w lipcu:
  • Podróż wędrowca do świtu oraz Srebrne krzesło - czyli kolejno trzecia, oraz czwarta część serii Opowieści z Narnii, którą zaczęłam jeszcze pod koniec czerwca. I powiem Wam, że jestem zakochana. Jest to historia pełna magii i fantastycznych przygód, która nie tylko przenosi czytelnika w zupełnie inny świat, ale również daje mu możliwość przypomnienia sobie czasów dzieciństwa, kiedy to towarzyszyły nam właśnie takie opowieści. Coś cudownego!
  • Złodziej pioruna, Morze potworów oraz Klątwa tytana - czyli pierwsze trzy tomy serii o Percym Jacksonie, o której słyszał chyba każdy z nas. Jest to kolejna seria z tych, które obiecałam sobie nadrobić w te wakacje i teraz żałuję, że zdecydowałam się na to tak późno. Ponownie, jest to historia pełna niesamowitych przygód i cudownych bohaterów, opisana świetnym, żartobliwym piórem Ricka Riordana, która wciąga niesamowicie. Jak do tej pory, naprawdę świetnie się bawię czytając tę serię i mam nadzieję, że zostanie tak już do końca. 
  • Fangirl - czyli moje drugie spotkanie z Rainbow Rowell. Czy udane? Przyznam, że nadal mam mieszane uczucia co do tej książki. Na pewno trzeba przyznać, że czytało mi się ją niesamowicie lekko i szybko, ale z drugiej strony wydaje mi się, że styl pisania autorki jednak nie jest dla mnie. Niedługo planuję wstawić recenzję tej powieści, więc w niej na pewno opowiem Wam trochę więcej. 
  • Tajemna historia - czyli długo wyczekiwane spotkanie z twórczością Donny Tartt. O tej powieści też na pewno pojawi się wkrótce recenzja, ale na razie powiem Wam tylko, że jest to zdecydowanie jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam do tej pory, nie tylko w tym roku, ale w całym swoim życiu. Naprawdę trudno będzie mi ubrać w słowa to, co faktycznie myślę o tej książce, bo była ona niesamowita.
  • Przebudzenie króla - książka zamykająca serię o kruczych chłopcach autorstwa Maggie Stiefvater. Jestem zakochana nie tylko w historii, która rozgrywa się na kartach tych powieści, ale także w bohaterach, z którymi przez te cztery części związałam się naprawdę mocno i było mi niesamowicie żal, musząc się z nimi rozstać. Kruczy Cykl zdecydowanie posiada część moich ulubionych postaci książkowych, które już zawsze będą mieć w moim sercu specjalne miejsce. Na blogu tak naprawdę nigdy nie opowiadałam Wam o żadnej z czterech książek należących do tej serii, dlatego również o niej chciałabym napisać nieco więcej w osobnej recenzji.
  • Angelfall - zaczęta jeszcze w marcu, a dokończona dokładnie ostatniego dnia lipca. Jest to pierwszy tom serii, który szczerze mówiąc niezbyt zachęcił mnie do tego,  abym sięgnęła po jej kolejne części. Niestety nie polubiłam się ani z bohaterami, ani z fabułą tej powieści. A szkoda, bo niesamowicie spodobał mi się pomysł na. pokazanie aniołów od nieco innej, naprawdę intrygującej strony. 
Są to już wszystkie książki, które udało mi się przeczytać w lipcu. Razem jest ich dziesięć, z czego jestem naprawdę zadowolona, tym bardziej, że mój wakacyjny TBR, o którym wspominałam Wam pod koniec czerwca, dzięki temu diametralnie się zmniejszył. 
A Wy co czytaliście w ubiegłym miesiącu? Do następnego! x

czwartek, 27 lipca 2017

"To uczucia czynią cię człowiekiem. Nawet te niedobre mają swój cel" - Ember In the Ashes. Pochodnia w mroku



Niespełna miesiąc temu udało mi się rozpocząć swoją przygodę z kolejną serią, a mianowicie Ember in the ashes. Jak pisałam Wam w recenzji, pierwsza część zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Już od pierwszej strony wciągnęła mnie w ten niesamowicie wykreowany świat oraz pędzącą z zawrotną prędkością akcję i trzymała w swoich szponach aż do samego końca. Dlatego też byłam niezmiernie szczęśliwa, mogąc sięgnąć po drugi tom w bardzo krótkim odstępie czasu, kiedy emocje nie zdążyły jeszcze opaść a umysł wciąż domagał się dalszego ciągu tej historii. Przyznam, że miałam lekkie obawy dotyczące tego, czy Pochodnia w mroku będzie równie dobra, gdyż nie da się ukryć, iż pierwsza część tej serii postawiła poprzeczkę naprawdę wysoko. Na szczęście okazało się, że nie było żadnego powodu do niepewności.

//jeśli nie czytałeś/-aś jeszcze pierwszego tomu, omiń ten akapit, ponieważ mogą pojawić się w nim małe spoilery//
Elias i Laia, pragnąc wyrwać się ze szponów okrutnej Akademii, uciekają razem po wszczęciu zamieszek, lecz ich życie wcale nie staje się łatwiejsze. Mają bowiem do wykonania niejedną trudną misję. Muszą nie tylko zgubić trop żołnierzy, którzy ruszają za nimi w pościg, ale również sprawić by bunt wszczęty przeciwko okrutnej władzy Imperatora rozgorzał z jak największą siłą. Jednym z ich celów jest także uwolnienie z więzienia brata Lai - Darina - który posiada umiejętności, mogące zwrócić Scholarom wolność. Ich droga będzie pełna przeszkód, niebezpiecznych sytuacji i rozczarowań, które będą musieli pokonać, niejednokrotnie płacąc za to wysoką cenę. Ostateczna stawka jest jednak dużo wyższa.

Jak wspomniałam wcześniej, nie było najmniejszych powodów do obaw, jeśli chodzi o to, czy Pochodnia w mroku okaże się dobrą, godną przeczytania kontynuacją. Autorka bowiem po raz kolejny wrzuca nas w sam środek pędzącej z ogromną prędkością akcji, która w tym tomie, mam wrażenie, miała trochę nieregularne tempo i w niektórych momentach nieco zwalniała, ale nawet wtedy nie było mowy o nudzie. Dzięki temu, że Sabaa Tahir, oprócz kontynuowania wydarzeń z pierwszej części, wprowadziła także trochę nowych wątków, czytelnik znów zostaje wciągnięty w niebezpieczne przygody bohaterów na długie godziny. Odniosłam też wrażenie, że to co dzieje się w Pochodni w mroku jest znacznie mniej przewidywalne niż w przypadku tomu pierwszego. Tutaj autorce naprawdę udało się mnie zaskoczyć i to niejednokrotnie. Okazuje się, że nie wszyscy bohaterowie są w pełni godni zaufania, a jeszcze inni opuszczą nas zbyt wcześnie i zupełnie nieoczekiwanie, co na pewno wywoła w czytelniku ogromną ilość emocji. Zupełnie tak, jak i w poprzednim tomie.

Innym urozmaiceniem, dzięki któremu autorka nadaje tej powieści nowych barw, jest wprowadzenie narracji z punktu widzenia jeszcze jednej bohaterki. Tak więc zamiast dwóch, mamy tutaj do czynienia z aż trzema perspektywami. Jeśli obawiacie się, że to już zbyt wiele, że przez takie ciągłe przeskakiwanie między narratorami w pewnym momencie poczujecie się zagubieni, to muszę Was zapewnić, że w tym wypadku nie będzie to aż takie łatwe. Myślę, że ukazanie tej historii z perspektywy kolejnej bohaterki jest nie tylko ciekawe, ale także bardzo potrzebne, ponieważ dzięki temu wiemy również, jak przedstawia się sytuacja w Akademii, gdzie okrucieństwo zdaje się wciąż przybierać na sile. I oczywiście ci, którzy polubili się z tą bohaterką, na pewno będą zadowoleni z faktu, że mogą spojrzeć na tę historię po części z jej perspektywy.

Niestety, w Pochodni w mroku znalazły się rzeczy, do których miałam pewne zastrzeżenia, czy wątpliwości, ale na szczęście były one tak małe, że nie wpłynęły zbyt negatywnie na moją radość z czytania. Jedna z nich to wątek miłosny. W pierwszej części serii bardzo spodobało mi się to, że autorka tak subtelnie wprowadziła go do fabuły i że tak naprawdę nie był on zbyt wyczuwalny. Nawet mimo faktu, że mamy tu do czynienia z trójkątem miłosnym. Jednak w Pochodni w mroku jest tego wątku nieco więcej, co w pewnym momencie zaczęło mnie irytować. Zdecydowanie nie jestem jego fanką, choć naszą dwójkę głównych bohaterów naprawdę polubiłam. Może gdyby nie był to trójkąt miłosny, może gdyby pewien zwrot akcji po części z nim związany nie dał się aż tak łatwo przewidzieć - kto wie, może wtedy znacznie bardziej przypadłby mi do gustu. Na szczęście, choć w tym tomie jest go nieco więcej, niż w poprzednim, to nadal pozostaje on jedynie w tle tej historii. Tak więc myślę, że nawet jeśli zupełnie nie przepadacie za wątkami miłosnymi w książkach fantastycznych, to możliwe, że w Pochodni w mroku nie będzie Wam to aż tak bardzo przeszkadzać.

Kolejna kwestia, która wywołała u mnie pewne wątpliwości, to ta związana z wątkiem magii. Nie chcę mówić dokładnie, o jakie wydarzenie i o którego bohatera dokładnie chodzi, aby uniknąć spoilerów, jednak myślę, że ci, którzy są już po przeczytaniu Pochodni w mroku będą wiedzieć o jakiej sytuacji dokładnie jest mowa. Bowiem w pewnym momencie jeden z bohaterów zaczyna wykazywać pewne moce, o których przedtem nie miał pojęcia, a co więcej - nawet nie zdarzało mu się to nigdy wcześniej. Mimo to, nikt nie zastanawia się, skąd takie zdolności nagle mogły się pojawić, ani nawet za bardzo tego nie kwestionuje. Odniosłam wrażenie, że nikt tak naprawdę za bardzo się tym nie przejął i wszyscy odebrali to z wręcz nienaturalnym spokojem, a przecież zarówno dla samego bohatera obdarzonego tą zdolnością, jak i jego przyjaciół, na pewno musiało to być niemałe zaskoczenie. W końcu w świecie, który wykreowała autorka, ludzie wykazujący takie umiejętności są raczej znaczną mniejszością. Może nie jest to jakaś znacząca wada i jest szansa, że Wam zupełnie nie będzie to przeszkadzać, jednak w moim przypadku dosyć mocno przykuło to moją uwagę.

Mimo tych kilku niedociągnięć, o których wspomniałam, uważam, że Pochodnia w mroku to kontynuacja, która bez dwóch zdań podtrzymuje tą wysoką poprzeczkę, postawioną przez Imperium ognia. Historia Lai i Eliasa wciąż trzyma w napięciu i wywołuje ogromną ilość emocji - zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. To okrutne i bezwzględne uniwersum, które wykreowała autorka po raz kolejny bezpowrotnie porwało mnie w swoje objęcia i nie chciało puścić aż do ostatniej strony, a te kilkaset stron, które liczy sobie Pochodnia w mroku, uciekało pod moimi palcami w zawrotnym tempie. Tak więc jeśli pierwsza część serii zrobiła na Was tak samo duże wrażenie, jak na mnie, to mogę Was zapewnić, że Pochodnia w mroku zdecydowanie podtrzymuje ten wysoki poziom. Jeśli natomiast seria Ember  In the Ashes jest Wam jeszcze nieznana, a czujecie, że te książki idealnie wpasują się w Wasze gusta, to z całego serca mogę Wam je polecić. Mam nadzieję, że tak samo jak ja, spędzicie z nimi cudowne, pełne emocji chwile.

★★★

Za możliwość przeczytania Pochodni w mroku serdecznie dziękuję agencji Business&Culture oraz Wydawnictwu Akurat